Kiedy Annabeth
Chase powiedziała, że może przestać kosić trawę i położyć się wcześniej spać,
Argus pomyślał, że to żart. Pan D. nigdy by mu nie wybaczył, gdyby opuścił
posterunek. Nienawidził, gdy jesienne porządki się przedłużały, a dzieciaki
kręciły się pod Wielkim Domem, wytrącając go z równowagi. Dyrektora Obozu
Herosów nie należało doprowadzać do gniewu. Problemem Argusa było jednak to, że
i córki Ateny nie mógł rozeźlić. Mała półbogini, jeśli tylko chciała, potrafiła
porządnie zaleźć mu za skórę. Strach przed Annabeth i świadomość, że jedna z
jego ulubionych letniczek czeka sama w Nowym Jorku sprawiły, że Argus
niechętnie odłożył kosiarkę do składziku i poszedł spać z myślą o czekającej go
podróży. Po kilku godzinach snu władował się do pomarańczowej furgonetki. Droga
upłynęła mu szybko i przyjemnie. Zwłaszcza, gdy trąbił na śmiertelników.
Po dotarciu na
miejsce Argus uprzejmie nacisnął dzwonek do drzwi, czekając, aż córka Afrodyty
otworzy mu drzwi i zaprosi do środka. Każdego lata dostawał jakieś ciastko albo
drożdżówkę – taka nieoficjalna zapłata za przewóz. W końcu, jak sądził Argus,
nie każdy mógł sobie pozwolić na ekskluzywną pomarańczową furgonetkę z własnym
kierowcą.
Córka Afrodyty
otworzyła drzwi, otaksowała Argusa od stóp do głów krytycznym spojrzeniem, po
czym warknęła przez zaciśnięte zęby, że jego koszula wyszła z mody już dwa lata
temu. Następnie bezpardonowo wręczyła mu do rąk fioletową walizkę, zatrzasnęła
z hukiem drzwi oraz poszła prosto do furgonetki, nie odwracając się ani na
sekundę. Argus stał przez chwilę skamieniały, niepewny, co powinien zrobić. Po
chwili pokręcił z rozbawieniem głową. Wepchnął walizkę do furgonetki, po czym
sam usiadł za kierownicą. Odpalając wóz, pochwycił w lusterku zbuntowaną minę
córki Afrodyty. Dziewczyna wpatrywała się w nowojorskie ulice za oknem jakby
chciała je wszystkie rozwalić. Co jakiś czas mruczała pod nosem greckie
przekleństwa.
Cóż, pomyślał
Argus. Przynajmniej nie jedziemy w ciszy.
Po godzinie
siedzenia z założonymi rękami na tylnym siedzeniu Silena stwierdziła, że pora
przestać bluźnić. Chociaż była wściekła, musiała się opanować. Ogarnął ją
wstyd, że niegrzecznie potraktowała szefa ochrony Obozu Herosów, ale nie miała
w tamtym momencie głowy do przeprosin. Kiedy zamknęła oczy, ogarnęła ją
ciemność, a wraz z nią nadeszła fala nieprzyjemnych wspomnień.
Po
odgadnięciu, że Maryse musiała grzebać w rzeczach ojca Sileny, dziewczyna
postanowiła, że nie będzie się wtrącać. Coś ją niepokoiło w zachowaniu kobiety,
ale wcześniej obiecała, że postara się być wyrozumiała. Dlatego zamknęła album,
odłożyła wszystkie rzeczy na półkę i poszła się spakować. Ciągle czuła w ustach
ledwie wyczuwalny smak popcornu, więc wypiła duszkiem jedną szklankę wody, po
czym położyła się na kanapie w salonie, nie przebierając się nawet w piżamę.
Już po kilku
chwilach zmęczenie i przeżycia tego wieczoru pchnęły ją w objęcia Morfeusza. Na
nieszczęście Sileny, oprócz boga snów do jej głowy pragnął się dostać ktoś
jeszcze.
- Kim jesteś? – zapytała Silena z wahaniem,
patrząc w stronę zakapturzonej postaci. Dziewczyna miała wrażenie, że
tajemnicza osoba uważnie lustruje ją niewidocznymi spod kaptura oczami.
Przeszył ją dreszcz. Znała skądś tę sylwetkę.
Silena już od dawna nie miała świadomych
snów. Z lekcji z Chejronem pamiętała, jakie są niebezpieczne dla półbogów. W
ich umysły mogły się wdzierać potwory, pragnący manipulacji bogowie oraz
fałszywi przyjaciele. Nie była pewna, którą z tych kategorii ma przed sobą, ale
przeczuwała, że nie wyniknie z ich spotkania nic dobrego.
Silena mimo dzielącej ją od postaci
odległości rozpoznała ją, gdy ta zsunęła kaptur. Wytrzeszczyła oczy ze
zdumienia.
- Mama?
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz widziała
Afrodytę, ale wiedziała, że musiało upłynąć sporo czasu. Bogowie nie mieli
prawa spotykać się ze swoimi dziećmi, by nie wykorzystywać ich przeciwko innym
bóstwom. Wszyscy jednak znajdowali jakiś sposób, by się skontaktować ze swoim
potomstwem; więź łącząca rodziców z dziećmi była zbyt silna.
Matka uśmiechnęła się do Sileny przyjaźnie,
na co dziewczyna natychmiast odpowiedziała tym samym. Choć miały niewiele
okazji do spotkań, zawsze wyczekiwała ich z niecierpliwością. Owszem, czasami
bywały chwile zwątpienia, a nawet gniewu na ograniczone kontakty. Ale gdy
widziała Afrodytę, nie potrafiła wygłosić na jej widok pięknej mowy o zaniedbaniach.
Każdą chwilę trzeba było szanować jak nieoczekiwany skarb.
Bez wahania przebiegła dzielącą je
odległość, wpadając w ramiona matki. Odetchnęła głęboko, wciągając w nozdrza
zapach delikatnych perfum. Tkanina, z której zrobiono płaszcz z kapturem,
przyjemnie otulała odsłonięte ramiona Sileny. Dziewczyna czuła na swoich
plecach miarowy dotyk delikatnych palców matki. Odkąd ojciec zaczął spotykać
się z Maryse, nie zaznała ani jednej chwili takiej czułości, jak podczas tego
snu.
- Tak dawno cię nie widziałam – wyszeptała
Afrodycie do ucha. Jak zwykle się rozkleiła, głos drżał jej niekontrolowanie.
- Wiem – odpowiedziała jedynie bogini.
Znajomy tembr głosu rozbrzmiał w oczach Sileny jak chór dziewięciu Muz
Apollina, choć coś jej w nim nie pasowało. Zwykle Afrodyta zwracała się do niej
z ciepłem w głosie, chcąc naprawić stracony czas. Tym razem wygłosiła jedynie
formułkę. Silena wtuliła się mocniej w matkę, zrzucając winę na przytępiające
jej zmysły wydarzenia tego wieczoru.
- Tęskniłam.
Afrodyta płynnie wyswobodziła się z objęć
Sileny, unikając odpowiedzi na pytanie. Dziewczyna próbowała doszukać się w jej
twarzy znajomego uśmiechu czerwonych ust czy błyszczących szczęściem oczu, ale
niczego nie znalazła.
- Ty nie? – zinterpretowała natychmiast
milczenie bogini. Chciała usłyszeć od matki, że ta ją kocha i cieszy się, że w
końcu widzi córkę. Że wyrosła i wypiękniała. Może nawet, że cieszy się z
obejmowanego przez Silenę stanowiska grupowej Afrodyty, bo wie, że jest ono w
dobrych rękach.
Tymczasem Afrodytę stać było jedynie na
krótkie „wiem”. Silena miała wrażenie, jakby dostała butelką z perfumami w
brzuch.
- Oh – ocknęła się bogini. – Ja tak.
- Co?
- Pstro – zachichotała Afrodyta, w
przeciwieństwie do córki najwidoczniej ubawiona własnym żartem.
Silena zmarszczyła brwi ze zdziwienia. Nie
była pewna, czy Afrodycie wypada jest mieć głupawkę jako starożytnemu bóstwu,
odpowiedzialnemu za najważniejsze w życiu każdego człowieka uczucie – miłość.
Przywołała w myślach jej ostatnie spotkanie z matką, podczas którego bogini
wydawała się dość normalną osobą. Oprócz tego, że z przerażeniem w oczach
kazała jej wyrzucić okropny żółty lakier do paznokci, nie sprawiała wrażenia
pokręconej jak w tej chwili.
- Wydoroślałaś, skarbie – przerwała
przedłużającą się ciszę Afrodyta.
- W przeciwieństwie do ciebie – mruknęła
Silena pod nosem, a dodała głośniej: - tak jak radziłaś, zapuściłam włosy. Może
dlatego wydaję się doroślejsza? Ostatnio czytałam artykuł, w którym pisali, że
długie…
Afrodyta zatkała jej usta ręką.
- Damy nie czytają – powiedziała poważnym
głosem. – Powinnaś mieć służkę, która będzie wybierać jedynie odpowiednie
tematy przeznaczone dla twojej ślicznej buźki. Powinnaś uważać, bo popsujesz
sobie wzrok, skarbie, a okulary w ogóle nie pasowałyby do twojej karnacji. A
może powinnaś wypróbować zabarwione soczewki kontaktowe? Gdyby założyć ci na
oczy kolor pomarańczowy, który rozjaśniłby ciemny brąz, wyglądałabyś jeszcze
piękniej. – Afrodyta w końcu uwolniła usta Sileny, ale i tak nie dała jej dojść
do słowa nawet na sekundę. – Na gacie Zeusa, co to ma być? Skarbie, czy ty masz
wory pod oczami? Nie wolno mi wpuszczać herosów na Olimp, ale chyba będę
musiała spróbować cię tam jakoś przemycić. Co powiesz na wizytę u Erato?
Ostatnio znudziło jej się latanie z innymi Muzami po przyjęciach organizowanych
przez Apolla, więc otworzyła mały salon piękności tuż pod naszym pałacem. Powiedziała
mi w tajemnicy, że poezja miłosna przestała ją interesować odkąd zobaczyła,
jaka Atena jest szczęśliwa, choć żyje samotnie. Poza tym od dawna miała słabość
do kosmetyków. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie… Spytała mnie wtedy, gdzie
może zdobyć jakąś dobrą odżywkę do włosów. Podobno Apollo wozi swoje Muzy w
swoim odsłoniętym rydwanie, barbarzyństwo dla włosów! Nie chciałam być dla niej
niemiła, ale miałam wrażenie, że na jej głowie widziałam słomę zamiast
błyszczących kosmyków, jak powinno być. Nauczyłam ją, jak robić genialny
ekstrakt z iskier pioruna Zeusa, który podziałał błyskawicznie. Oczywiście w
pakiecie dostała ode mnie parę innych zaufanych przepisów, więc z pełną
odpowiedzialnością mogę cię do niej zabrać na zabieg. Salony piękności śmiertelników
nie zlikwidowałyby twoich siwych cieni pod oczami, ale Erato na pewno coś
wymyśli. Szybko się uczy. Pamiętam, jak kiedyś…
Silena stała w oszołomieniu, wpatrując się w
matkę jak w przybyły z kosmosu statek UFO. Afrodyta, choć pełna wdzięku i wysoka,
przypominała jej nawijającego małego zielonego ludka z innej planety, który
mówi niezrozumiale dla przeciętnych ziemskich jednostek. Nie znała takiej
Afrodyty. Matka lubiła modę i plotki, ale Silena nie miała pojęcia, że aż tak.
Współczuła mężowi matki, Hefajstosowi. Jeżeli tak wyglądała jego wieczna
egzystencja, to nie dziwiła się, że wolał się zaszywać w swojej kuźni i
rozmawiać z wynalazkami zamiast z bogami czy ludźmi.
- Mamo, przestań – poprosiła Silena. –
Nieczęsto się widujemy, więc chciałabym wykorzystać ten czas jakoś lepiej niż
na olimpijskie plotki.
- Jakże można go lepiej spożytkować? Nie
znałam cię od tej strony, skarbie.
Silenie zrobiło się głupio. Nie wiedziała, w
jaki sposób zasugerować matce, by ta powiedziała jej coś więcej o Maryse, skoro
ta wolała gadać w nieskończoność o życiu na Olimpie. Silena pragnęła normalnego
życia z dwojgiem rodziców, choć żyjących osobno. Zbyt często zapominała, że jej
marzeń nie da się spełnić.
- Chciałabym cię prosić o przysługę.
- Czyli jednak decydujesz się na wizytę u
Erato? – ucieszyła się Afrodyta, spoglądając na córkę z błyskiem w oku. – Nie
pożałujesz, zobaczysz. Te okropne wory znikną w ciągu kilku godzin, może nawet
mniej. Wywar z sowy powinien pomóc.
- Wywar z sowy? – Silena straciła wątek,
wytrącona z równowagi. – Skąd bierzecie sowy?
- Atena ma ich pełno.
Silena wzięła głęboki oddech, przykładając
jednocześnie zimną dłoń do czoła. Wizualizacja wywaru z sowy w jej głowie
sprawiła, że chciała zwymiotować. Ledwo udawało jej się jeść kurczaka ze
świadomością, że kiedyś biegał on po czyjejś fermie i jadł robale. Wzdrygnęła
się na myśl szklanki pełnej sowiego napoju z wetkniętym dla ozdoby piórkiem.
Afrodyta byłaby do tego zdolna, zwłaszcza z zagorzałą popleczniczką Muzą u
boku.
- Chyba podziękuję – zaprotestowała słabym
głosem.
- Będziesz żałować, ale trudno. Przynajmniej
próbowałam – wzruszyła ramionami Afrodyta, po czym wyciągnęła przykryte długimi
rękawami dłonie i zaczęła się krytycznie przypatrywać swoim paznokciom. – Co
myślisz o tym kolorze, skarbie?
Silena przyjrzała się neonowemu różowi,
krzywiąc się w duchu.
- Śliczny – zapewniła.
Afrodyta westchnęła, odrywając wzrok od
swoich dłoni i przenosząc go na córkę. Silena uśmiechnęła się do matki, ale ta
jedynie pokręciła głową ze smutkiem.
- Powinnam wysłać cię na kurs kłamania, bo
jesteś w tym kiepska. Nie nadawałabyś się na aktorkę.
Dziewczyna spuściła głowę, zaciskając
jednocześnie palce na materiale swojej bluzki. Chociaż nie było to czymś, co
powinno się chwalić, uważała, że doskonale kłamie i ukrywa swoje tajemnice.
Usłyszenie od matki, że wręcz przeciwnie, wprawiło ją w zakłopotanie oraz
rozdrażnienie. Mogła jedynie mieć nadzieję, że Afrodyta wyczuła nieprawdę przez
swoje nadludzkie zdolności. Silena miała wrażenie, że matka równie dobrze mogła
siedzieć w tej chwili w jej głowie i śmiać się w duchu z tego, że nabrała
córkę.
Silena spojrzała na Afrodytę oraz jej
poważną minę, uświadamiając sobie, że jej teoria właśnie upadła. W dodatku
matce najwidoczniej nie było ani trochę głupio. Stała spokojnie, otulona swoim
burym płaszczem, jakby wypełniła swój obowiązek – powiedziała córce szczerze,
że próbowała ją oszukać w zupełnie amatorski sposób.
- Może ja nie chcę zostać aktorką –
powiedziała Silena, zbyt późno uświadamiając sobie, że wybrała najgorszą ripostę
z możliwych.
- Świat na tym nie ucierpi, a może nawet
zyska – stwierdziła bez skrupułów Afrodyta. – Zostałaś przeznaczona do bycia
modelką, skarbie. Tylko najpierw te wory pod oczami, bo aparat lubi idealnie
czyste buźki.
Silena nie zamierzała się poddawać ani
wracać do tematów bliskim wywarowi z sowy.
- W takim razie kto byłby według ciebie
lepszym aktorem? Drew? – wymówiła imię siostry wyzywającym tonem. Chciała, by
matka zaprzeczyła, po czym przytuliła Silenę i powiedziała jej, żeby nie
porównywała się do siostry, gdyż są dwiema różnymi osobami. Afrodyta jednak
pokiwała energicznie głową, tym samym wpychając Silenę w jeszcze większe
poczucie beznadziei.
- Drew jest naprawdę utalentowana. Poza nią
wskazałabym tylko jedną osobę, która dzięki mnie może zajść daleko w branży
aktorskiej – powiedziała z uśmiechem na ustach.
- Kogo? – spytała Silena, nim zdążyła ugryźć
się w język. Bała się, że wywoła kolejny wywód Afrodyty.
- Drake’a Richardsona.
Znajome imię podziałało na Silenę jak
wyjątkowo moce uderzenie pięścią w brzuch. Myślała, że po wieczornych
rozmyślaniach uporała się już z tym tematem, ale wzmianka Afrodyty o jakimś
chłopaku o tym samym imieniu sprawiła, że wszystko odżyło na nowo. Silena
usiłowała sobie wmówić, że musi minąć więcej niż kilka godzin, by zagoić
rozpościerającą się w jej sercu dziurę. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek
przestanie ją boleć myśl o ciemnej uliczce w pobliżu kina i wydarzeniach, które
miały tam miejsce.
Afrodyta wpatrywała się w Silenę uważnie,
badając jej reakcję na imię chłopaka. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego jej
matka wyraźnie czegoś od niej oczekuje. Kiedyś Afrodyta powiedziała jej, że
obserwuje ją cały czas oraz chce jej dobra. W tym momencie nie mogła ze sobą
połączyć pragnienia wszystkiego, co najlepsze dla Sileny z wymówieniem imienia
osoby, która sprawiła jej tyle bólu. Dziewczyna uświadomiła sobie, że jeśli
matka chciałaby jej bezpieczeństwa, uratowałaby ją w beznadziejnej sytuacji. Z
drugiej strony, bogowie nie mogli ingerować w życie swoich dzieci, więc
Afrodyta, nawet obserwując scenę z udziałem Drake’a, nie reagowałaby.
Jednak w Silenie odżyła mała nutka nadziei –
może matka swoim niedorzecznym zachowaniem chciała ją pocieszyć? Rozmową o
plotkach sprowadziłaby jej myśli na inne tematy, a wytknięciem niedociągnięć w
strefie mówienia nieprawdy spowodowałaby mowę obronną Sileny, którą ta
normalnie by wygłosiła.
Dlaczego jednak wypowiedziała jego imię?
Mogła skłamać. Albo powiedzieć samo nazwisko.
- Znasz go, skarbie – powiedziała Afrodyta,
pokazując swoje nieskazitelnie białe zęby w szerokim uśmiechu. Silenie
mimowolnie przyszedł na myśl kot z Cheshire z „Alicji w Krainie Czarów” i jego
wyszczerz. – Byłaś z nim nawet na randce.
Silena zamarła.
- Jak to? – wydusiła z siebie po chwili
milczenia.
- Musiałam trochę podrasować wasz związek.
Chłopak, namówiony czaromową, doskonale spisał się w swojej roli. Mogę go nawet
nominować do Oscara, niech się poczuje doceniony – tym razem uśmiech nie
sięgnął oczu Afrodyty, ale Silena była zbyt roztrzęsiona, by to zauważyć. Nie
mogła uwierzyć, że jej matka mogła zrobić coś tak okropnego.
To musiała być pomyłka. Silena nie
dopuszczała do siebie innego rozwiązania.
- Chyba się pomyliłaś – powiedziała z
pewnością, której wcale nie miała. – Drake, z którym się dzisiaj spotkałam,
nazywał się… - urwała. Nie znała nazwiska chłopaka.
- Drake Richardson, nieprawdaż? Czarne
włosy, brązowe oczy, dość umięśniony, pracuje w Starbucksie.
Silenę zatkało. Niekontrolowanie zaczęły jej
drżeć ręce.
- Jesteś… Jesteś… - Nie mogła znaleźć odpowiedniego
słowa. Wszystkie, które przychodziły jej na myśl, nie odzwierciedlały rozmiaru
krzywdy wyrządzonej przez Afrodytę.
Czy właśnie tak miało wyglądać „niewtrącanie
się w życie półbogów” oraz „nieingerowanie w ich życie”? Silena rozejrzała się
w panice, poszukując jakiegokolwiek punktu zaczepienia, miejsca, gdzie mogłaby
się ukryć. Widziała jednak tylko pusty korytarz i twarz matki przed sobą
wykrzywioną w fałszywym uśmiechu. Cofała się powoli, krok po kroku, usiłując
zapanować nad chcącym wyrwać się z jej gardła krzykiem. Afrodyta stała
spokojnie, rękoma gładząc tkaninę swojego burego płaszcza. W normalnych
okolicznościach Silena zadrwiłaby, że prawdopodobnie w najbliższym czasie takie
okrycia staną się modowymi wyznacznikami całego świata, ale w tamtym momencie
chciała jedynie uciec od niewinnego uśmiechu matki. Nie wyglądała na kogoś, kto
zmanipulowałby niewinnego pracownika Starbucksa, by ten zgwałcił jej córkę.
A jednak, pomyślała Silena. W myślach słowa
zabrzmiały jak oznaka przyjęcia okrutnej prawdy.
- Jestem Afrodyta – powiedziała radośnie
bogini, udając, że nie widzi miarowego cofania się córki. W odpowiedzi zaczęła
do niej podchodzić. – Pani miłości, urody, piękna, pożądania, kwiatów,
słodyczy, uległości, płodności… Wymieniać dalej, skarbie?
- Zwariowałaś – skwitowała Silena lekko
histerycznym tonem. Matka nie była świadoma, że nie chciała użyć jej imienia, a
obraźliwego epitetu, który na długo zapadłby jej w pamięć.
- Jak każdy w tym nowoczesnym, pełnym
pułapek świecie, skarbie – sentencjonalny ton nadał jej wypowiedzi powagi,
która natychmiast została rozwiana: - dlatego my, bogowie, musimy trzymać losy
ludzkości w swoich rękach.
Manipulując ludźmi i nasyłając gwałcicieli
na swoje dzieci, dodała Silena w myślach. Prychnęła.
- Ludzkość ma pecha.
- Modowego na pewno.
- Nie zmieniaj tematu – warknęła Silena.
Przestała się cofać; teraz zmierzała w stronę Afrodyty równym krokiem,
zmniejszając dzielący ich dystans. – Dlaczego rozwalasz moje życie?! –
krzyknęła matce prosto w twarz, gdy dotarła przed jej oblicze. – Dlaczego
nasłałaś na mnie Drake’a? Dlaczego, chociaż masz mnie w dupie, chcesz mnie
zniszczyć?
Afrodyta uśmiechnęła się pobłażliwie,
ignorując dwa z trzech pytań. Nie zdawała sobie sprawy, do jakiego stanu
doprowadziła córkę i jak bardzo ją zmieniła przez sytuację z Drakiem.
- Skarbie, ja ci nie rozwalam życia. Ja ci
je ułatwiam.
Choć w głowie Sileny kotłowały się miliony
myśli – głównie przekleństw – nie potrafiła znaleźć odpowiedniej riposty. Matka
olewała ją przez większość życia, nie licząc krótkich spotkań. To Silenie
zawsze zależało na utrzymywaniu więzi, to ona składała jej ofiary, paląc
materiałowe bransoletki ku czci matki, to ona rozmawiała z nią, siedząc u
kosmetyczki oraz zastanawiając się, jaki wybrać kolor do umalowania paznokci.
Sądziła, że Afrodyta to doceni. Nie mogła się bardziej mylić. Nie wiedziała, co
powinno wygrać – szacunek do matki jako starożytnej bogini i rodzicielki Sileny
czy ogarniająca ją niechęć oraz jej wierni towarzysze, czyli rozżalenie oraz
gniew.
- Ułatwiasz? – zdanie wypowiedziane przez
Afrodytę tak wyprowadziło Silenę z równowagi, że jej głos urósł do pisku.
- Widzisz, skarbie – Afrodyta na chwilę
zamilkła, jakby poszukiwała odpowiednich słów – bogowie nie mogą kontrolować
życia swoich dzieci, ale mogą im pomagać poprzez śmiertelników. Ja wybrałam
doskonałego aktora, Drake’a.
- I co chciałaś mi tym przekazać? – spytała
Silena, siląc się na sarkastyczny ton. – Że chcesz się ze mną przespać?
Afrodyta zaniosła się perlistym śmiechem.
Jej córka się skrzywiła; nie wiedziała, co matka widzi śmiesznego w tej
sytuacji.
- Lubię wprowadzać nowe trendy, skarbie, ale
nie aż tak radykalne – puściła oko w stronę Sileny, ale córka nie odpowiedziała
jej żadnym gestem. – Poza tym, Hefajstos nie byłby zadowolony. Ostatnio stał
się bardzo zaborczy. Mam wrażenie, że Atena znowu rozpowiada plotki o mnie i o
Aresie, choć to już dawno skończone. Bogini mądrości mnie nienawidzi, to pewne!
W każdym razie, Drake to jedynie narzędzie w moich smukłych dłoniach.
Obserwowałam cię od dłuższego czasu i zauważyłam problemy, jakie sprawiała ci
czaromowa. Jesteś grupową, skarbie, a na tym stanowisku brak znajomości mojego
daru to hańba. Przedstawiciel mojego domku w Obozie Półkrwi musi go opanować.
Wahałam się, czy nie przesłać do Chejrona gołębia z poleceniem, by to Drew
zajęła twoje miejsce, ale postanowiłam dać ci jeszcze jedną szansę. Jak
widzisz, opłaciło się!
W miarę jak Afrodyta dochodziła do sedna
sprawy, Silena coraz mocniej zaciskała pięści, wbijając paznokcie w skórę, tym
samym zostawiając na niej półksiężyce. Kiedy zastanawiała się przez długie
godziny, jak rozpracować czaromowę i w końcu ją opanować, jej matka po prostu
nasłała na nią gwałciciela. Szybko i prosto, bez zbędnych komplikacji. Miały
zadziałać emocje i chęć ratowania własnego ciała.
W dodatku Afrodyta chciała ją odwołać z
funkcji grupowej, zostawiając jej rodzeństwo w rękach Drew. Wrednej siostry,
która traktowała ludzi jak będące na jej służbie przedmioty. Zupełnie jak
Afrodyta – nieodrodna córka swej matki, manipulującej ludźmi kreatury.
To wszystko sprawiło, że Silena nie
wytrzymała.
- To moja sprawa kiedy, gdzie i w jaki
sposób nauczę się panować nad twoim głupim darem – rzuciła lodowatym tonem. –
Nie masz prawa mieszać w moim życiu. Wracaj na Olimp i więcej się nie wtrącaj.
Afrodyta zbyła jej wybuch machnięciem ręki.
- Skarbie, nie denerwuj się tak. Wiedziałaś,
że stres wysusza skórę? Masz szczęście, że Erato ma u siebie specjalny zabieg
na takie sprawy. Poleciłam go ostatnio Atenie, wiesz jak ona zawsze dramatyzuje.
Umówię cię na wizytę, jeżeli mi powiesz, kiedy ci pasuje.
- Nigdy – odparowała Silena. – Trzeba było
się troszczyć o moją suchą skórę, zanim nasłałaś na mnie Drake’a. – Nawet na
sekundę nie zastanawiała się nad tym, by spuścić z tonu. Gdy Drake ją uderzył,
nie była nawet w połowie tak wściekła jak teraz.
Chłopak wzbudzał w Silenie strach
przemieszany ze smutkiem i współczuciem dla jego tragicznej przeszłości. Gdy
wiedziała już, dlaczego się tak dziwnie zachowywał oraz chciał ją skrzywdzić,
pierwsze uczucie całkowicie się ulotniło. Uciekając z uliczki koło kina
zastanawiała się nad jego postawą pełną skruchy. Skulona sylwetka nabierała
zupełnie nowego znaczenia – odnajdywał siebie, a jego mózg odrzucał powoli czar
Afrodyty. Matka Sileny była wszystkiemu winna. Drake został perfidnie
zmanipulowany przez to, że dziewczyna nie potrafiła sobie poradzić z czaromową.
Patrząc na Afrodytę spod przymrużonych
powiek, Silena czuła, jak wypełnia ją nieznane dotąd uczucie skierowane w
stronę matki.
- W każdej chwili mogłam przecież odwołać
polecenie – wzruszyła ramionami bogini. – Nic ci nie groziło.
- Jesteś pewna? Gdy bezkarnie mnie kopał,
prawie łamiąc żebra, miałam wrażenie, że jednak znalazłam się w
niebezpieczeństwie.
- Daj spokój. Przecież nie pozwoliłabym cię
skrzywdzić, skarbie.
Z twarzy Afrodyty nie dało się nic wyczytać,
więc Silena nie miała pewności, czy jej zapewnienia cechowała szczerość. Im
dalej matka brnęła w swoje zapewnienia o dobru Sileny, tym bardziej dziewczyna
traciła w nie wiarę.
Kiedy zobaczyła Afrodytę, naprawdę się
ucieszyła. Powiedziała jej nawet, że tęskniła, tuląc się z czułością pełną
niewypowiedzianych słów. Patrząc z perspektywy czasu, Silena miała wrażenie, że
to jej zawsze zależało bardziej na ocieplonych kontaktach z matką niż samej
bogini. Ona nigdy nie była wylewna, nie mówiła jej wprost o swoich uczuciach.
Chociaż, według Sileny, to powinno stanowić dla niej coś naturalnego.
W przeciwieństwie do innych półbogów,
dziewczyna wierzyła, że mimo matki-bogini może mieć pełną, choć rozdzieloną
rodzinę. Nigdy nie przypuszczałaby, że jeden wieczór mógłby zniweczyć wszystkie
wysiłki utrzymania drogich jej osób wokół siebie. Już nie chciała, by matka ją
odwiedzała. Zraniła swoją córkę i niewinnego chłopaka, co mogło oznaczać tylko
jedno – była taka sama, jak reszta olimpijskich egoistów.
- Więc czemu ci nie wierzę?
Ze zdziwieniem odkryła, że wzrok jej się
zamazuje. Otarła łzy wierzchem dłoni z postanowieniem, że już nigdy więcej nie
będzie płakać.
Afrodyta albo nie widziała chwilowego
załamania Sileny, albo miała jej osobę głęboko w czterech literach.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała radośnie.
- Przestań zgrywać pokręconą! – krzyknęła
Silena z rozdrażnieniem. – Zachowujesz się jak stereotypowa Afrodyta, która dba
tylko o własny tyłek. Nawijasz w nieskończoność o moich workach pod oczami,
chociaż ich wcale nie mam, oraz o zakładzie Erato! Jesteś moją matką, znam cię!
Widziałyśmy się tylko kilka razy w moim całym życiu, ale nie wierzę, że to ty.
Afrodyta wyglądała na wstrząśniętą, jednak
chwilę potem bezbrzeżne zdumienie zastąpił szeroki uśmiech. Silena opuściła
ręce, poddając się.
- Skarbie, to ty przestań zgrywać pokręconą.
Najpierw wyrażasz radość z naszego spotkania, potem na mnie bezpodstawnie
napadasz, a teraz zarzucasz mi, że mam problemy z własną osobowością. Bogowie
może i są czasami nieprzewidywalni, ale przy tobie jesteśmy jak niewinne
baranki hasające po pastwiskach.
- Bezpodstawnie napadam? – Silena nawet nie
zauważyła, że po raz kolejny powtarza z niedowierzaniem słowa matki. – Nasłałaś
na mnie gwałciciela!
- Chłopaka, który miał ci pomóc opanować
czaromowę – poprawiła Afrodyta.
Silenę zatkało.
- Zacznij nazywać rzeczy po imieniu –
zasugerowała.
- Spuść z tonu, skarbie. To niegrzeczne
odzywać się do matki w taki sposób. – Oczy Afrodyty ciskały gromy w stronę
Sileny. Na dziewczynie ta zabawa w Zeusa nie zrobiła najmniejszego wrażenia. –
Powinnaś brać przykład z Drew. Odwiedziłam ją kilka dni temu w Obozie Herosów i
była zachwycona. Razem przygotowałyśmy jej zestawy ubrań na kilka dni, chociaż
to bardzo trudne – westchnęła ze zrezygnowaniem, kręcąc głową. – Kiedy
wymyślano obozowe koszulki, byłam pewna, że zostaną uszyte z dobrych
materiałów. Elastyczne, choć niewyglądające jak worki na śmieci. Gdy jest zimno,
materiał zachowuje ciepło ciała, a kiedy słońce świeci w najlepsze, przyjemnie
chłodzi okrytą tshirtem skórę. Nie przewidziałam jednak, że wybrano ten okropny
pomarańcz! W każdym razie Drew okazywała należny mi szacunek. Zawiodłam się na
tobie, skarbie.
Silena z każdym wypowiadanym przez Afrodytę
zdaniem coraz bardziej dygotała na całym ciele z wściekłości. Najpierw matka
kazała jej się opanować, mając świadomość, jak bardzo skrzywdziła swoją córkę i
Drake’a. Następnie znowu porównała ją do Drew. Była pewna, że w kwestii tak
płytkiej jak dobór spodenek i butów do obozowej koszulki idealnie dogadała się
z matką. Silenę ciekawiło, co by zrobiła jej siostra, gdyby się okazało, że
matka nasłała na nią gwałciciela „dla jej dobra”.
Silena miała na końcu języka uwagę „to ja zawiodłam
się na tobie”, ale wybrała dużo lepszą ripostę.
- Matka powinna mieć zdobyty szacunek
dziecka – powiedziała powoli i dobitnie, cedząc każde słowo. – A ty go nie
masz.
- Dałam ci szansę – odparowała Afrodyta.
Silena wychwyciła ledwie dostrzegalną zmianę w jej głosie. Bogini nawet nie
dodała swojego standardowego „skarbie” na końcu, co mogło oznaczać tylko jedno
– dziewczyna osiągnęła zamierzony cel. Matka była tak samo wściekła jak ona.
- Jaką?! – głos Sileny urósł do krzyku.
- Pomogłam ci z czaromową.
- Nie pomaga się ludziom, krzywdząc innych.
Silena zacisnęła rozluźnione wcześniej
pięści. Nie mogła uwierzyć, że jej matka uparcie nie chciała przyznać się do
winy. Cały czas zasłaniała się dobrem córki jak tarczą.
- Ostatni raz powtarzam, sk… - Afrodyta
urwała z wysiłkiem, po czym powróciła do zaczętej myśli: - że masz się
uspokoić.
Było już jednak za późno. Biała kula gniewu
urosła gdzieś we wnętrzu Sileny, rozbijając się teraz z wielkim hukiem.
Dziewczyna, nie panując nad sobą, zrobiła duży krok w stronę matki i wymierzyła
zaskoczonej bogini policzek. Krzyknęły w tym samym czasie.
Silena, w chwili, kiedy jej ręka dotknęła
gładkiego policzka Afrodyty, zorientowała się, jakiego niewybaczalnego
przewinienia się dopuściła. Przybrała pełen skruchy wyraz twarzy. Ze ściśniętym
sercem przyjrzała się miejscu, w którym jej palce odcisnęły się na twarzy
bogini, pozostawiając czerwony ślad. Powoli przeniosła wzrok na oczy matki;
zobaczyła w nich nieokiełznany gniew. Tym samym przewidziała, co wkrótce miało
się stać. Krzyknęła ponownie, rzucając się w bok.
Mimo zamkniętych oczu widziała przez powieki
oślepiające światło. Skuliła się, przyciskając kolana do klatki piersiowej,
chcąc ochronić jak największą część ciała przed palącą skórę prawdziwą postacią
matki. Zwykle bogowie przybierali kształt śmiertelników, by nie ranić realnym
blaskiem płynącym z ich nieśmiertelnej formy swoich dzieci. Silena wiedziała,
że jeżeli Afrodyta przybrała swoją prawdziwą postać, musiała być na nią
naprawdę wściekła. Z wzajemnością.
- Jak śmiesz?! – wykrzyknęła Afrodyta. W
głowie Sileny eksplodował ból, wywołany zwielokrotnionym echem głosu matki.
Miała wrażenie, jakby stało nad nią sto Afrodyt i krzyczało w jej stronę
obelgi.
Mimo obezwładniającego ją przerażenia,
Silena odkrzyknęła:
- Drake tak potraktował mnie, więc odpłacam
się tym samym tobie!
- Nie będziesz mnie utożsamiać z byle
śmiertelnikiem. – W głos Afrodyty wkradł się lodowaty ton.
- Masz rację – odpowiedziała Silena w
podobnym stylu. – Nie zasługujesz na to.
Krzyknęła, gdy
poczuła czyjś dotyk na swoim ramieniu. Otworzyła kurczowo zaciśnięte powieki,
spoglądając z przerażeniem na stojącego w otwartych drzwiach samochodu Argusa.
Zamknęła usta, przełykając ślinę, po czym odchrząknęła. Zanim się obudziła,
musiała krzyczeć.
Ze zdziwieniem
odkryła, że granica pomiędzy wspominaniem a oddaniem się w objęcia Morfeusza
się zatarła. Miała jednak nieodparte wrażenie, że spotkanie z udziałem Afrodyty
jeszcze nie raz wkradnie się w jej sny; koszmar poprzedniej nocy będzie
powracał.
Senna mara,
która okazała się prawdą.
Wreszcie coś dodałaś XD wiem wiem w wakacje ma się mniej czasu niż w roku szkolnym XD że cudo to chyba nie muszę już pisać enty raz XD
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że wakacje mijają zacnie i że po nich wrócisz natchniona weną ^^
Pozdrawiam i do zobaczenia :D
Świetne!
OdpowiedzUsuńBiedna Silena... Tyle przeszła, a tu okazało się, że jej problemy spowodowała jej własna matka :c .Nie lubie bogów... Są tacy egoistyczni...
Świetnie piszesz, ale to Ci już mówiłam ;) .
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. :D
Pozdrawiam i weny życzę,
Sheila
Nie ma to jak powrót do Internetów po wyjeździe. Czwarty rozdział!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :) Nie mogłam się doczekać!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że nigdy nie przepadałam (przepraszam tych, co ją lubią) Afrodyty... Ale napisałaś to genialnie!
Za jedno przepraszam. Nawet nie wiesz jak mi odwala przy końcowym zdaniu: "Senna mara, która okazała się prawdą"
Chyba powinnam przestać jeść tyle słodyczy, bo powoli zaczynam wariować :D
I oczywiście będę czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział XD
Tak bardzo kochacie Merr za 4 roździały ?? O.o
OdpowiedzUsuńNie. Sory, ale to lekka przesada :/
Usuń