O rany. Nawet nie wiecie, jakie to dziwne uczucie kliknąć "Nowy post", kiedy nie klikało się tego od... Chciałam napisać, że kilku miesięcy, ale chyba minęło więcej niż kilka miesięcy. Już nie pamiętam, kiedy coś publikowałam.
To nie będą żadne tłumaczenia. Chyba już dawno straciłam wszystkich, którzy gdzieś tam mnie obserwowali - taką płaci się cenę za poddanie się. Ale jeśli tu jesteście, to bardzo Wam dziękuję, bo ja sama bym się już zdążyła porzucić. Tak to jest w życiu, prawda? Gdy o coś nie dbasz, czegoś nie podtrzymujesz, nie starasz się... To "coś" gaśnie. Znika. Tak po prostu.
Ale w życiu przychodzi dla każdego moment na refleksję. Na zastanowienie się, kim tak naprawdę jest. Co czyni cię "tobą"? Co czyni cię wyjątkowym? Czy cokolwiek się liczysz? Gdzie jest twoje miejsce w tym świecie? I wtedy wracasz do swoich korzeni. A przynajmniej ja wracam. Dlatego też tu jestem.
Przygodę z blogowaniem zaczęłam baaardzo dawno temu. Wtedy, kiedy każdy miał jakąś platformę, gdzie umieszczał swoje autorskie opowiadania czy fanfiction, robił szablony, żeby to jakoś wyglądało, reklamował się na grupach na Facebooku, zajmował się grafiką. Teraz chyba to przycichło. Albo już ja straciłam rachubę - co jest dużo bardziej prawdopodobne.
W każdym razie pisanie towarzyszyło mi od zawsze. Uwielbiałam to. Potrafiłam usiąść z kubkiem herbaty i tworzyć przez kilka godzin. Rodzice zawsze się ze mnie śmiali, że nic, tylko piszę te swoje głupoty. Kiedy udało mi się wygrać jeden z konkursów na platformie "Lubimy czytać", a pocztą przyszła do mnie nagroda, trochę przycichli. Mama nawet przyznała, że obawia się, że będę chciała zostać pisarką. No wiecie, bo pisarz to trochę niewdzięczny i niestabilny zawód. Skończyło się na tym, że studiuję prawo, więc jest zdecydowanie stabilniej. Ale czy lepiej?
Najpierw tworzyłam fanfiction. Uwielbiałam serię "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" i praktycznie wszystko, co wyszło spod mojej ręki, opierało się na tej serii. W świecie Ricka Riordana, w świecie rzeczywistym, w alternatywnym wymiarze - nie obchodziło mnie, gdzie. Wymyślałam historię i umieszczałam w niej moich ulubionych bohaterów, takie to było proste. Zamiast konstruować cały świat od początku, co bywa naprawdę trudne, pożyczałam to, co było trzeba, aby dać upust swojej kreatywności. I to były piękne historie, chociaż żadna nigdy nie została ukończona.
Po pewnym czasie przestało mi to jednak wystarczać. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja chciałam się rozwijać. Przyszła pora na coś, co wreszcie miało zakończenie - tzw. one shoty, jednostrzały. Proste, krótkie historie, zwykle oparte na jakimś wydarzeniu, które mnie zainspirowało. Z czasem stało się to moją ulubioną formą. Historia nie była tak rozwleczona, miała prostą myśl do przekazania, a przy tym naprawdę wspaniale mi się je pisało. Tak od serca, prosto, w kilka godzin. I miałam wam co w ten sposób zaprezentować. Do tej pory mój ukochany jednostrzał to miniaturka z "Gwiazd Naszych Wina", opowiadająca o tym, co (SPOILER) przeżywa Hazel po śmierci Gusa. Styl Johna Greena jest jedyny w swoim rodzaju i naprawdę niezwykłym artystycznym doświadczeniem była próba wpasowania się w niego. Do tej pory nie wiem, czy mi się udało. Niektórzy mówili, że tak, niektórzy, że jednak nie. Ale nie za bardzo się tym przejmowałam. To było wyzwanie, które sprawiło mi niesamowitą przyjemność, a przecież to jest najważniejsze. Gdy masz pasję, to ją rozwijasz. Poza tym, nie zawsze wszystko będzie idealnie. Trochę czasu minęło, zanim to zanotowałam, ale w końcu mi się udało.
A propos upływu czasu - trzecim takim "etapem", jak możemy to nazwać, było tworzenie artykułów. Stworzyłam nowego bloga i próbowałam. Trochę recenzji książek, trochę zestawień typu TOP 10, potem przerzuciłam się na seriale, gdy zaczęłam ich więcej oglądać. Zaczęłam się tym bawić, chciałam zaistnieć jako felietonistka. Ku mojemu zaskoczeniu, odezwała się do mnie redaktor naczelna z jednego z powstających serwisów na temat seriali, zapraszając mnie do ekipy tworzącej ten portal od podstaw. Artykuł na tydzień, taki był mój deal. Nie za wiele, prawda? Jeden dzień pracy, co prawda darmowej, ale za to jak rozwijającej. Napisałam dla nich cztery, w tym dwa do mojej własnej serii na tym portalu.
A potem wszystko zaczęło się sypać.
Wiecie, pisanie to cudowna sprawa. I wydaje mi się, że nie byłam w tym najgorsza. Ale zaczęło się nagle tyle dziać w życiu... Nowi znajomi. Nauka. Nowe hobby. I powoli, powoli, gdzieś tam zaczęłam gubić to, co wydawało mi się, że chcę robić. W szufladzie miałam pełno scenariuszy, nowych projektów, plany książek - wszystko na marne, bo nie miałam energii, żeby przysiąść i dokończyć to, co zaczęłam. Mea culpa, przyznaję się. Do tej pory mam problemy, żeby utrzymać dłużej niż kilka miesięcy coś, czego się podejmę. Staram się i mam duże chęci, ale czasem to nie wystarczy. Trzeba się zaprzeć rękami i nogami i nie poddawać się. Obejrzeć jeden odcinek serialu mniej, a znaleźć tę godzinę na pracę. Bo tylko w ten sposób powstaną wielkie rzeczy i tylko w ten sposób przestaniesz znajdować wymówki.
"Oszukując samą siebie" to moja ostatnia, ukochana historia, jaką publikowałam w sieci. Początkowo miało mieć maksymalnie pięć, może sześć części, ale rozciągnęło się tak, że przestałam kontrolować ich liczbę. W Silenie z tej historii jest wiele ze mnie. Może zbyt wiele, bo gdy za bardzo się z nią zżyłam, tym ciężej było mi kończyć, więc rozszerzałam kolejne wątki. Chciałam robić spinoffy, wydać PDF... Jeśli to mnie czegoś nauczyło, to żeby znać umiar. Zacząć od czegoś mniejszego i budować powoli coraz więcej. OSS miało być moim nowym początkiem, a paradoksalnie mnie przerosło i stało się jednocześnie końcem wszystkiego. Los lubi płatać figle.
Nie wiem, czy ten wpis jest pożegnaniem, czy może powitaniem, czy co to w ogóle jest. Może to jakiś rodzaj wyznania, oczyszczenia głowy. Jestem w takim momencie życia, że chcę robić tyle rzeczy, że nie umiem się zdecydować. Kontynuować coś, co kiedyś kochałam i co pewnie bym znowu pokochała, gdybym do tego wróciła? Znaleźć nowe hobby? Skupić się na nauce? Mam tyle pytań, że chyba się nie nadaję na profesjonalnego blogera, bo oni zwykle przychodzą z gotowymi receptami na wszystkie problemy swoich czytelników. A ja taka nie jestem.
Jeszcze nie wiem, co zrobię. Ale mam plan zrobić plan. To już jakiś początek, prawda?
W każdym razie, jeśli to czytasz, wiedz, że nie jesteś sam/a. Ja też jeszcze wszystkiego nie wiem. Ja też jestem zagubiona. Ja też próbuję mnóstwa różnych rzeczy. Ja też mam wspaniałe dni, okropne dni, dni kiedy płaczę, dni kiedy się śmieję, dni kiedy ćwiczę, dni kiedy zalegam na kanapie, dni kiedy jestem otoczona ludźmi, dni kiedy wpadam w histerię, że jestem sama. Ja też mam mnóstwo dylematów.
Ale kocham życie.
I jeszcze wszystkim pokażę, że jestem w stanie wycisnąć z niego co najmniej 100%.
To nie będą żadne tłumaczenia. Chyba już dawno straciłam wszystkich, którzy gdzieś tam mnie obserwowali - taką płaci się cenę za poddanie się. Ale jeśli tu jesteście, to bardzo Wam dziękuję, bo ja sama bym się już zdążyła porzucić. Tak to jest w życiu, prawda? Gdy o coś nie dbasz, czegoś nie podtrzymujesz, nie starasz się... To "coś" gaśnie. Znika. Tak po prostu.
Ale w życiu przychodzi dla każdego moment na refleksję. Na zastanowienie się, kim tak naprawdę jest. Co czyni cię "tobą"? Co czyni cię wyjątkowym? Czy cokolwiek się liczysz? Gdzie jest twoje miejsce w tym świecie? I wtedy wracasz do swoich korzeni. A przynajmniej ja wracam. Dlatego też tu jestem.
Przygodę z blogowaniem zaczęłam baaardzo dawno temu. Wtedy, kiedy każdy miał jakąś platformę, gdzie umieszczał swoje autorskie opowiadania czy fanfiction, robił szablony, żeby to jakoś wyglądało, reklamował się na grupach na Facebooku, zajmował się grafiką. Teraz chyba to przycichło. Albo już ja straciłam rachubę - co jest dużo bardziej prawdopodobne.
W każdym razie pisanie towarzyszyło mi od zawsze. Uwielbiałam to. Potrafiłam usiąść z kubkiem herbaty i tworzyć przez kilka godzin. Rodzice zawsze się ze mnie śmiali, że nic, tylko piszę te swoje głupoty. Kiedy udało mi się wygrać jeden z konkursów na platformie "Lubimy czytać", a pocztą przyszła do mnie nagroda, trochę przycichli. Mama nawet przyznała, że obawia się, że będę chciała zostać pisarką. No wiecie, bo pisarz to trochę niewdzięczny i niestabilny zawód. Skończyło się na tym, że studiuję prawo, więc jest zdecydowanie stabilniej. Ale czy lepiej?
Najpierw tworzyłam fanfiction. Uwielbiałam serię "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" i praktycznie wszystko, co wyszło spod mojej ręki, opierało się na tej serii. W świecie Ricka Riordana, w świecie rzeczywistym, w alternatywnym wymiarze - nie obchodziło mnie, gdzie. Wymyślałam historię i umieszczałam w niej moich ulubionych bohaterów, takie to było proste. Zamiast konstruować cały świat od początku, co bywa naprawdę trudne, pożyczałam to, co było trzeba, aby dać upust swojej kreatywności. I to były piękne historie, chociaż żadna nigdy nie została ukończona.
Po pewnym czasie przestało mi to jednak wystarczać. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja chciałam się rozwijać. Przyszła pora na coś, co wreszcie miało zakończenie - tzw. one shoty, jednostrzały. Proste, krótkie historie, zwykle oparte na jakimś wydarzeniu, które mnie zainspirowało. Z czasem stało się to moją ulubioną formą. Historia nie była tak rozwleczona, miała prostą myśl do przekazania, a przy tym naprawdę wspaniale mi się je pisało. Tak od serca, prosto, w kilka godzin. I miałam wam co w ten sposób zaprezentować. Do tej pory mój ukochany jednostrzał to miniaturka z "Gwiazd Naszych Wina", opowiadająca o tym, co (SPOILER) przeżywa Hazel po śmierci Gusa. Styl Johna Greena jest jedyny w swoim rodzaju i naprawdę niezwykłym artystycznym doświadczeniem była próba wpasowania się w niego. Do tej pory nie wiem, czy mi się udało. Niektórzy mówili, że tak, niektórzy, że jednak nie. Ale nie za bardzo się tym przejmowałam. To było wyzwanie, które sprawiło mi niesamowitą przyjemność, a przecież to jest najważniejsze. Gdy masz pasję, to ją rozwijasz. Poza tym, nie zawsze wszystko będzie idealnie. Trochę czasu minęło, zanim to zanotowałam, ale w końcu mi się udało.
A propos upływu czasu - trzecim takim "etapem", jak możemy to nazwać, było tworzenie artykułów. Stworzyłam nowego bloga i próbowałam. Trochę recenzji książek, trochę zestawień typu TOP 10, potem przerzuciłam się na seriale, gdy zaczęłam ich więcej oglądać. Zaczęłam się tym bawić, chciałam zaistnieć jako felietonistka. Ku mojemu zaskoczeniu, odezwała się do mnie redaktor naczelna z jednego z powstających serwisów na temat seriali, zapraszając mnie do ekipy tworzącej ten portal od podstaw. Artykuł na tydzień, taki był mój deal. Nie za wiele, prawda? Jeden dzień pracy, co prawda darmowej, ale za to jak rozwijającej. Napisałam dla nich cztery, w tym dwa do mojej własnej serii na tym portalu.
A potem wszystko zaczęło się sypać.
Wiecie, pisanie to cudowna sprawa. I wydaje mi się, że nie byłam w tym najgorsza. Ale zaczęło się nagle tyle dziać w życiu... Nowi znajomi. Nauka. Nowe hobby. I powoli, powoli, gdzieś tam zaczęłam gubić to, co wydawało mi się, że chcę robić. W szufladzie miałam pełno scenariuszy, nowych projektów, plany książek - wszystko na marne, bo nie miałam energii, żeby przysiąść i dokończyć to, co zaczęłam. Mea culpa, przyznaję się. Do tej pory mam problemy, żeby utrzymać dłużej niż kilka miesięcy coś, czego się podejmę. Staram się i mam duże chęci, ale czasem to nie wystarczy. Trzeba się zaprzeć rękami i nogami i nie poddawać się. Obejrzeć jeden odcinek serialu mniej, a znaleźć tę godzinę na pracę. Bo tylko w ten sposób powstaną wielkie rzeczy i tylko w ten sposób przestaniesz znajdować wymówki.
"Oszukując samą siebie" to moja ostatnia, ukochana historia, jaką publikowałam w sieci. Początkowo miało mieć maksymalnie pięć, może sześć części, ale rozciągnęło się tak, że przestałam kontrolować ich liczbę. W Silenie z tej historii jest wiele ze mnie. Może zbyt wiele, bo gdy za bardzo się z nią zżyłam, tym ciężej było mi kończyć, więc rozszerzałam kolejne wątki. Chciałam robić spinoffy, wydać PDF... Jeśli to mnie czegoś nauczyło, to żeby znać umiar. Zacząć od czegoś mniejszego i budować powoli coraz więcej. OSS miało być moim nowym początkiem, a paradoksalnie mnie przerosło i stało się jednocześnie końcem wszystkiego. Los lubi płatać figle.
Nie wiem, czy ten wpis jest pożegnaniem, czy może powitaniem, czy co to w ogóle jest. Może to jakiś rodzaj wyznania, oczyszczenia głowy. Jestem w takim momencie życia, że chcę robić tyle rzeczy, że nie umiem się zdecydować. Kontynuować coś, co kiedyś kochałam i co pewnie bym znowu pokochała, gdybym do tego wróciła? Znaleźć nowe hobby? Skupić się na nauce? Mam tyle pytań, że chyba się nie nadaję na profesjonalnego blogera, bo oni zwykle przychodzą z gotowymi receptami na wszystkie problemy swoich czytelników. A ja taka nie jestem.
Jeszcze nie wiem, co zrobię. Ale mam plan zrobić plan. To już jakiś początek, prawda?
W każdym razie, jeśli to czytasz, wiedz, że nie jesteś sam/a. Ja też jeszcze wszystkiego nie wiem. Ja też jestem zagubiona. Ja też próbuję mnóstwa różnych rzeczy. Ja też mam wspaniałe dni, okropne dni, dni kiedy płaczę, dni kiedy się śmieję, dni kiedy ćwiczę, dni kiedy zalegam na kanapie, dni kiedy jestem otoczona ludźmi, dni kiedy wpadam w histerię, że jestem sama. Ja też mam mnóstwo dylematów.
Ale kocham życie.
I jeszcze wszystkim pokażę, że jestem w stanie wycisnąć z niego co najmniej 100%.
Czy to tylko zrządzenie losu, czy też może jakiś znak, że po tylu długich latach nieodzywania się na własnych blogach, w tym samym miesiącu tego samego roku obie się jednak odezwałyśmy?
OdpowiedzUsuńWeszłam tutaj i... zaniemówiłam. Pewnie mnie nie pamiętasz, ale twój blog to tak naprawdę mój początek w tej sferze wyobraźni i tworzenia. Boże, ile wspomnień <3. Kompletnie się nie spodziewałam, że jednak tutaj wrócisz.
Chcę, żebyś wiedziała, że doskonale cię rozumiem. I myślę, że nie ja jedna ;). A twój post to był dla mnie strzał w dziesiątkę - ja też trochę się ostatnio pogubiłam, a w głowie huczą mi w kółko te same pytania. Ale wydaje mi się, że to jest właśnie urok bycia młodym, nie sądzisz? Tego nam zazdroszczą ludzie starsi - że ciągle i ciągle poszukujemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania, w tym dotyczące naszej przyszłości i nas samych :)
Mam nadzieję, że jeszcze na wszystko zdołasz znaleźć czas, którego przecież tak bardzo nam wszystkim brakuje. I na pasje, i na miłość, i na przyjaciół, i na naukę, i na dosłownie wszystko, co jest dla ciebie ważne. I właściwie życzę tego również samej sobie. Ja właśnie rozpoczynam swego rodzaju walkę - staram się powrócić do pisania. Znowu poczułam to niesamowite uczucie. I pragnę go więcej. Dlatego zarówno tobie, jak i sobie i wszystkim, którzy to czytają życzę powodzenia i wytrwałości w swoich postanowieniach :)
W tym miejscu zostawiam ci link do mojego bloga:
spokojnie-to-tylko-ja.blogspot.com
I mam nadzieję, że zobaczysz tam więcej, niż tylko dzisiejszy post ;)
Buziaki i wszystkiego dobrego!
Annabell di Angelo
Od lipca minęło już trochę czasu, ale sama teraz otworzyłam po kilku latach blogspot i przejechałam po liście obserwowanych kiedyś-tam blogów. Nieco się przy tym pośmiałam, zażenowałam, zrobiłam wielkie oczy - matko, co się wyrabiało na tym serwisie! - aż w końcu trafiłam także i tutaj, zwiedziona wspomnieniem twoich historii. Najpierw Percabeth (masz jeszcze te pliki? Proszę, chociaż je wrzuć ot tak...), później Sileny. Wszystkie te wspomnienia sprawiają, że czuję się bardzo, bardzo staro, a właściwie mam teraz tyle lat co ty wtedy. Sama napisałaś, a później Annabell, o czasie na wszystko. Życzę go nam wszystkim jak najwięcej na to, co jest naszą pasją.
OdpowiedzUsuńMa to swoją głębię. Człowiek całe życie poszukuje siebie, tego, co chce robić i wiąż nie wie kim tak naprawdę jest. Sama w wieku 21 lat jeszcze nie wiedziałam kim chcę być.
OdpowiedzUsuńMerr, kochana, jak ja się cieszę, że rozpoczynam ten nowy rok, odkrywając, że wróciłaś (choć troszkę) do blogowania <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to początek, a nie pożegnanie – myślę, że wiesz, że uwielbiam czytać Twoje teksty. Z tych wszystkich okresów, które wymieniłaś.
Ciągle wszyscy oczekują, że będzie się wiedzieć, co chce się robić w życiu, ale to nie jest takie proste. Ja też nie wiem. Ja też jestem jak ty i mam całkiem różne od siebie dni. Czasem chwilę wierzę w siebie, czasem wątpię. Ale trzeba iść dalej.
Plan, żeby zrobić plan, to cudowny plan!
Cokolwiek postanowisz na ten nowy rok, wiedz, że Cię wspieram <3 (ale mam cichą nadzieję, że trochę wrócisz do pisania – uśmiałam się, kiedy przeczytałam, jak skromnie siebie określasz. "Nie najgorsza"?! Byłaś i jesteś w pisaniu baaaardzo dobra!)
Mnie nigdy nie stracisz z grona obserwatorów. Nigdy. I promise.
Duuuużo weny i znalezienia odrobiny czasu na pisanie <3